Temu panu już dziękujemy. Fernando Santos musiał odejść
Kiedy na początku 2023 roku Fernando Santos obejmował stery w reprezentacji Polski, wiązaliśmy z nim ogromne nadzieje. Słowo „ogromne” moglibyśmy napisać wielkimi literami – o takiej skali mówimy. Przychodził przecież do nas selekcjoner z takim CV, jakiego nie miał żaden jego poprzednik. Mistrz Europy. Autorytet. Człowiek sukcesu. Ktoś, kto odmieni naszą kadrę. Dziewięć miesięcy później wiemy już, że Portugalczyk okazał się pomyłką.
Fernando Santos nic nie osiągnął
Oczywiście, już w tym momencie da się stanąć w jego obronie i pisać lub mówić, iż trafił do płonącego od afer PZPN-u oraz rozbitej mentalnie reprezentacji. Że potrzebował więcej czasu, aby cokolwiek sensownego zrobić z tym zespołem. To wszystko prawda, ale jednocześnie nie zapominajmy, że jako trener Biało-Czerwonych Santos też mógł zrobić wiele, a nie zrobił praktycznie nic.
Można byłoby cytować wszystkie obietnice, które składał na powitalnej konferencji i zaraz po niej. Jedna po drugiej. Czepiać się takich detali jak ten, że zamierza mieszkać w Polsce i nadzorować kwestię odpowiedniego szkolenia naszej piłkarskiej młodzieży. Ale dajmy spokój, to wszak od początku brzmiało jak zbędna bajera. Niestety na innych polach, tych znacznie ważniejszych, 69-latek poległ jeszcze mocniej.
Rozliczmy go za absolutne podstawy. Tu wyniki w najłatwiejszej grupie eliminacyjnej od czasów tej do mundialu 2010 wołają o pomstę do nieba. Porażka z Czechami 1:3 (z dwoma golami straconymi w trzech pierwszych minutach spotkania), wymęczone 1:0 z Albanią, katastrofalna wpadka w Kiszyniowie od 2:0 do 2:3, męczenie buły z Wyspami Owczymi na 2:0 i porażka w rewanżu z Albanią 0:2 – w fatalnym stylu. Po drodze był jeszcze triumf w sparingu z Niemcami (1:0), ale to starcie nie miało żadnego znaczenia. Na trzy mecze przed końcem eliminacji do Euro 2024 znów musimy kalkulować nasze matematyczne szanse na awans na mistrzostwa Starego Kontynentu, a przecież celem był awans z pierwszego miejsca.
Wielopoziomowa porażka Fernando Santosa
Przy okazji oczekiwaliśmy, że kadra w końcu zostanie odmłodzona i pierwotnie na to się zapowiadało. Momentalnie w odstawkę poszli tacy zawodnicy jak Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak czy Kamil Grosicki, aczkolwiek dwóch ostatnich wróciło do drużyny już przy okazji wrześniowego zgrupowania. I gdyby chociaż bronili się sportowo… Ale nie, zwłaszcza defensywny pomocnik z Wyspami Owczymi oraz Albanią prezentował się fatalnie. O przebudowie ekipy nie ma co mówić.
Fernando Santos nie zbudował też żadnego zawodnika za swojej kadencji. Nie da się wskazać ani jednego piłkarza, o którym dałoby się powiedzieć, iż Portugalczyk na niego postawił, a ten odwdzięczył się znakomitą grą, choć mało kto się tego spodziewał. Stawianie na młodzież? Bez żartów.
W żaden sposób nie zmienił się także obraz reprezentacji Polski. Zaraz po objęciu sterów w niej – podobnie jak Paulo Sousa – 69-latek zdiagnozował najważniejszy problem Biało-Czerwonych. Ten mentalny. Dużo było mówienia o budowaniu pewności siebie i boiskowej odwadze. O wierze we własne umiejętności. I co? Nasi rodacy bali się wchodzić w pojedynki z Farerami. Najwięcej dryblingów w tym starciu zaliczył właśnie jeden z nich. Wstyd to mało powiedziane. Losy tej ekipy dyktuje nie Santos, lecz strach.
A co za tym idzie, tragicznie wygląda również sama gra Polaków. Oczywiście nikt nie oczekiwał, że za kadencji Portugalczyka zaczniemy prezentować się niczym Brazylia z 1982 roku albo FC Barcelona za czasów Pepa Guardioli. Wszyscy wiedzieliśmy dokładnie, że nasz nowy selekcjoner to pragmatyk. Między pragmatyzmem a prymitywizmem jest jednak spora przestrzeń do zagospodarowania, a my przeskoczyliśmy bezpośrednio do tego drugiego. Nie mamy pojęcia, jaki właściwie pomysł ma Portugalczyk na drużynę Biało-Czerwonych. Wydaje się, że takowy nie istnieje, co można zauważyć choćby po jego niekonsekwencji w decyzjach personalnych. Jeszcze raz kłaniają się powołania dla Krychowiaka i Grosickiego, wcześniej kategorycznie odstrzelonych ze składu. A najgorsze, iż nie istnieją żadne przesłanki, by to mogło się niebawem zmienić.
Arogancja selekcjonera
Nie ma więc nic dziwnego w tym, że na konferencji prasowej po meczu z Albanią padło pytanie o to, czy Fernando Santos pomyślał o podaniu się do dymisji. Doświadczony szkoleniowiec oczywiście odpowiedział, iż nie, ale to normalne. Skoro obowiązuje go całkiem wysoki kontrakt, to czemu miałby z niego rezygnować? Na jego miejscu też bym tego nie zrobił. 13 sierpnia, kilka dni po tej konferencji, PZPN postanowił jednak zwolnić 69-latka.
Poza tym jednak… Ręce opadają. Portugalczyk miał czelność przyznać, że według niego reprezentacja Polski pod jego wodzą nieustannie się rozwija. – Nie chcecie rozmawiać o piłce nożnej, o taktyce i o tym, co się dzieje na boisku – stwierdził, choć słowa te padły dokładnie w momencie, gdy przedstawiciele mediów próbowali podjąć z nim polemikę na temat tego, co właśnie obejrzeli w Tiranie.
Dość przewrotna logika, nieprawdaż? Zakrawająca nawet o bezczelność, która w połączeniu z mową ciała i mimiką Santosa przyprawia przeciętnego kibica o wściekłość. Zmanierowanie i arogancja, które momentami od niego biją, aż porażają. Te ironiczne uśmieszki i inne dziwne miny… Niesamowite, jak szybko Portugalczyk zburzył swój autorytet, którym cieszył się w Polsce jeszcze kilka miesięcy temu. Skoro jednak nie broni się ani wynikami, ani niczym innym, to na krytykę nie ma prawa się obrażać, a mimo wszystko właśnie to czyni.
Czas pożegnać się z Fernando Santosem
Gdy patrzy się na to z boku, nie da się uwierzyć, że dalsza współpraca z tym selekcjonerem miała sens. Tym bardziej, gdy przyłożyło się ucho tu i ówdzie, można było usłyszeć, iż władze PZPN miały dosyć tego trenera, a i on nie pałał sympatią do swoich związkowych przełożonych i współpracowników. A skoro obustronnie zaufania brakowało, to jaki był sens kontynuowania tego związku?
Wszystko wskazuje na to, że komunikat o zwolnieniu Fernando Santosa jest jedynie kwestią czasu. I tylko jedno martwi w całej tej historii – iż przy okazji fiasko misji Portugalczyka w reprezentacji Polski stanie się łatwą przykrywką dla panującego w PZPN-ie bałaganu. Ale to już opowieść na inną okazję.